Po godzinnej rozmowie z nami padło stwierdzenie: „Ci faceci nie są naciągaczami. Prawnicy mogą odejść”. Ich ludzie doszli do tego wniosku, ponieważ u nich również miały miejsce eksplozje. Wiedzieli, że po kupieniu handlowej postaci trójchlorku rodu bardzo dobrze poddaje się on analizie, ale żeby móc wprowadzić go do ogniw paliwowych, należy poddać go efuzji. Wiedzieli, że po tym zabiegu nie da się już wykryć tego metalu. Kiedy więc powiedzieliśmy im, że posiadamy materiał, który w ogóle nie poddaje się analizie, wiedzieli, że to możliwe. Nigdy czegoś takiego jednak nie widzieli, przeto powiedzieli:

— Jesteśmy zainteresowani.

Potem przedstawili mi następującą propozycję:

— Dave, może zrobiłbyś trochę rodu i przesłał go nam, a my wprowadzimy go do naszych ogniw paliwowych. Zobaczymy, czy to będzie działać, tam gdzie działa tylko rod. Sprawdzimy, na czym polega mechanizm przemiany jednoatomowego rodu na rod metaliczny w tych ogniwach paliwowych.

Jak dotąd nie odkryto innego metalu poza rodem i platyną, który działałby katalitycznie w procesach wodorowych wykorzystywanych w ogniwach paliwowych. Rod jest wyjątkowy w porównaniu z platyną, ponieważ w przeciwieństwie do niej nie łączy się z tlenkiem węgla. Powiedzieli mi:

— Dave, sprawdzimy, czy jest to czynnik katalizujący w procesach wodorowych, i jeśli okaże się, że tak jest, będzie to oznaczało, że to rod albo jakaś jego odmiana.

Pracowaliśmy przez sześć miesięcy i oczyściliśmy pewną ilość materiału, potem oczyściliśmy ją jeszcze raz i jeszcze raz. Chcieliśmy mieć absolutną pewność, że materiał jest czysty. Chcieliśmy uniknąć jakichkolwiek związanych z tym problemów. W końcu przesłaliśmy gotową próbkę do Tony’ego LaConti w General Electric.

General Electric odsprzedało w międzyczasie swoją technologię ogniw paliwowych firmie United Technologies, która miała już swoją własną technologię ogniw tego typu. Wszyscy ludzie z General Electric pracowali dla United Technologies, ale ponieważ United Technologies miała swoje własne zespoły, ludzie z General Electric nie zostali do nich włączeni. Stali się młodszym personelem – nie byli już najważniejsi i po kilku miesiącach zwolnili się z United Technologies. Jose Giner, który był szefem działu ogniw paliwowych w United Technologies, również się zwolnił i założył w Waltham w stanie Massachusetts własną firmę o nazwie Giner Incorporated. Tony i reszta ludzi z General Electric poszła za nim.

W czasie kiedy nasz materiał dotarł tam, zdążyli już założyć swoje własne przedsiębiorstwo w Waltham, przeto zleciliśmy im budowę ogniw paliwowych dla nas.

Kiedy otrzymali nasz materiał i przeprowadzono jego analizę, okazało się, że w ogóle nie ma w nim rodu. Tym niemniej, kiedy dołączyli go do węgla w ramach ich technologii ogniw paliwowych, wszystko działało jak należy, to znaczy, nasz materiał działał tak jak rod i co ciekawe nie łączył się z tlenkiem węgla.

Trzy tygodnie później wyłączyli ogniwa paliwowe, wyjęli elektrody i przesłali je w to samo miejsce, z którego otrzymali ekspertyzę mówiącą, że w oryginalnej próbce nie było rodu. Obecnie okazało się, że w oryginalnej próbce jest ponad 8 procent rodu. Rod zaczął wydzielać się na węglu. W rzeczywistości zaczął już wytwarzać wiązania typu metal-metal. I na elektrodzie znalazł się metaliczny rod, tam gdzie go przedtem w ogóle nie było.

Ludzie z General Electric stwierdzili wówczas:

— Dave, jeśli okaże się, że jesteś pierwszym, który to odkrył, jeśli będziesz pierwszym, który potrafi wytłumaczyć, jak to się dzieje, jeśli będziesz pierwszym, który powie światu, że coś takiego istnieje, będziesz mógł to opatentować.

A ja im na to:

— Nie jestem zainteresowany opatentowywaniem tego. Wtedy wyjaśnili mi, że jeśli ktoś inny odkryje to i opatentuje, wówczas może zmusić mnie, abym więcej tego nie robił, nawet jeśli do tego czasu robiłem to codziennie.

— W takim razie — odrzekłem — chyba będę musiał to opatentować.

W marcu 1988 roku przesłaliśmy do urzędów patentowych USA i całego świata opis patentowy pod nazwą Orbitally Rearranged Monatomic Elements (Jednoatomowe pierwiastki o przekształconych orbitach). Ponieważ nazwa ta jest nieco długa, nazywamy to po prostu ORME. Można więc mieć złoto ORME, pallad ORME, iryd ORME, ruten ORME, osm ORME lub, po prostu, ORME-y.

W czasie trwania procedury patentowej Biuro Patentowe oznajmiło mi:

— Dave, potrzebujemy bardziej dokładnych danych, potrzebujemy więcej informacji na temat procesu przekształcania do postaci tego białego proszku.

Jednym z problemów, na jaki natknęliśmy się, było to, że kiedy już wytworzy się ten biały proszek i wystawi go na działanie atmosfery, z miejsca zaczyna przybierać na wadze. I nie chodzi tu o jakiś niewielki przyrost, mowa tu o dwudziesto- a nawet trzydziestoprocentowym przyroście ciężaru. W normalnych warunkach można by to potraktować jako absorpcję gazów atmosferycznych: powietrze wchodzi w związek z proszkiem i powoduje przyrost jego ciężaru, lecz nie aż o 20 do 30 procent.

Tym niemniej musieliśmy uczynić zadość żądaniom Biura Patentowego. Musieliśmy podać im dokładne dane.

Wzięliśmy więc przyrząd do analizy termo-grawimetrycznej, który umożliwia pełną kontrolę atmosfery, w której znajduje się próbka. Można ją utleniać, odtleniać wodorem i wyżarzać i jednocześnie cały czas ważyć ją w kontrolowanej atmosferze. Całość jest absolutnie szczelna. Brakowało już nam pieniędzy i nie stać nas było na zakup takiego przyrządu, więc wynajęliśmy go od korporacji Variana w Bay Area. Kiedy go otrzymaliśmy, podłączyliśmy do naszych komputerów.

Podgrzewaliśmy materiał z prędkością 1,2 stopnia na minutę i chłodziliśmy z prędkością 2 stopni na minutę. Okazało się, że przy utlenianiu materiał waży 102 procent, a kiedy się go odtleni wodorem, waży 103 procent. Jak dotąd nic nadzwyczajnego. Nie ma żadnych problemów. Ale kiedy proszek przechodzi w śnieżnobiałą postać, waży tylko 56 procent! Wydało nam się to niemożliwe! Kiedy się go wyżarzy i zamieni się w śnieżnobiałą postać, waży tylko 56 procent pierwotnej wagi! Jeśli pogrzeje się go do punktu zeszklenia, czernieje i cała jego pierwotna waga wraca.

To oznacza, że ta substancja się nie ulatnia. Wciąż tam jest, tylko nie da się jej zważyć. I właśnie w tym momencie wszyscy powiadają: „Tak być nie może, coś tu jest nie tak!”

Proszę sobie wyobrazić, że kiedy podgrzewaliśmy, a następnie oziębialiśmy naszą substancję w atmosferze helu lub argonu, a powtarzaliśmy tę procedurę trzy razy, próbka zyskiwała na wadze od 200 do 300 procent początkowego ciężaru. Kiedy ją następnie podgrzewaliśmy, ważyła mniej niż nic! Gdyby zważyć pustą szalkę, okazałoby się, że waży ona więcej, niż kiedy znajduje się na niej ta substancja!

Muszę podkreślić, że przyrząd ten obsługiwali ludzie o wysokich kwalifikacjach, a mimo to przychodzili i mówili: „Proszę na to spojrzeć, to w ogóle nie ma sensu!”

Ten przyrząd jest bardzo dobrze zaprojektowany i kontrolowany. Mają do testów pewien materiał, który w temperaturze pokojowej nie posiada właściwości magnetycznych, ale kiedy włoży się go do tego urządzenia i podgrzeje do temperatury 300 stopni, namagnesowuje się. Staje się wówczas silnym magnesem. Następnie po pogrzaniu do temperatury 900 stopni traci swoje właściwości magnetyczne. Pozwala on stwierdzić, czy oddziaływanie jego pola magnetycznego na podgrzewaną substancję powoduje jakiekolwiek zmiany jej ciężaru.

Ogrzewany materiał owinięty jest w dwa zwoje. Jeden zwój zwinięty jest w jednym kierunku, a drugi w przeciwnym. Jeżeli przepuścimy przez nie prąd elektryczny, to wytworzą one pola elektromagnetyczne, których linie sił są skierowane przeciwnie i znoszą się nawzajem. Jest to ten sam rodzaj uzwojenia, który używany jest w telewizji w celu zniesienia pola magnetycznego. Intencją konstruktorów była chęć wyeliminowania wszelkich wpływów pola magnetycznego na pomiar.

Kiedy wkładaliśmy ten materiał do przyrządu i ważyliśmy go, cały czas ważył tyle samo, zarówno kiedy stawał się magnetykiem, jak i kiedy przestawał nim być. Kiedy jednak wkładaliśmy naszą substancję i przekształcała się w śnieżnobiały proszek, jej ciężar zmniejszał się do 56 procent pierwotnej wagi. Kiedy wyłączano przyrząd i pozostawiano go, aby ostygł, ciężar próbki nadal wynosił 56 procent. Po jej kolejnym pogrzaniu jej ciężar zanikał zupełnie, zaś po ochłodzeniu zyskiwał od 200 do 300 procent pierwotnego ciężaru, ale w końcu zawsze powracał do 56 procent.

Skontaktowaliśmy się z korporacją Variana w Bay Area i powiedzieliśmy im:

— Słuchajcie, to nie ma sensu. Coś jest nie w porządku z waszym przyrządem. Za każdym razem gdy go używamy, pracuje dobrze aż do momentu wytworzenia przez nas czystego, monoatomowego materiału. Ilekroć dochodzimy do tego momentu, otrzymujemy śnieżnobiały proszek i urządzenie przestaje działać prawidłowo.

Ludzie z Variana obejrzeli wyniki i powiedzieli:

— Wie pan, panie Hudson, gdyby pan oziębiał swoją substancję, powiedzielibyśmy, że ma pan do czynienia z nadprzewodnictwem, ale ponieważ pan ją podgrzewał, nie wiemy, z czym ma pan do czynienia.

Postanowiłem podszkolić się w chemii, tak jak poprzednio w fizyce, z tym że teraz musiałem jeszcze dodatkowo nauczyć się fizyki nadprzewodników. Pożyczyłem całą stertę książek na temat nadprzewodnictwa i zacząłem je studiować.

 

Przełożył Jerzy Florczykowski

 

Przypisy:

1. Stolica i największe miasto Arizony. – Przyp. red.

2. 1 uncja równa się 28,35 grama. – Przyp. red.

 

Script logo
Do góry