Niezwykła historia uzdrowiciela Alfonsa Vena

Artykuł po raz pierwszy w języku polskim ukazał się w dwumiesięczniku Nexus w numerze 58 (2/2008)
Tytuł oryginalny: „The Extraordinary Story of Healer Alfons Ven”, Nexus (wydanie angielskie), vol. 14, nr 6

Willem de Ridder

część 1

część 2

Najbardziej niesamowitą rzeczą, jaką można usłyszeć przez radio, jest czyjaś opinia, że ty, gospodarz programu, jesteś kimś ważnym, a nie tylko po to, by prześwietlić swojego rozmówcę na wylot. Większość dziennikarzy jest przypuszczalnie neutralna, a mimo to starają się podchodzić do swoich rozmówców krytycznie, próbując ich przygwoździć i zdemaskować ich kłamstwa lub knowania. Tak jest rozumiane zadanie dziennikarza. Nie może się on angażować osobiście. To zbyt niebezpieczne.

No i oto prowadzę wywiad z inżynierem z Belgii, który specjalizował się w technikach kontroli procesów i wprawił mnie w zdumienie, opowiadając o wiedzy, którą udało mu się rozwinąć.

Oświadczył, że mój organizm stanowi swego rodzaju układ sterujący. Układ zapewniający mi doskonałe funkcjonowanie, układ, który sprawia, że nie jestem zwierzęciem lub rośliną, ale Willemem de Ridderem. To swego rodzaju komputer lub układ instrukcji.

Nic z tego nie zrozumiałem i powiedziałem:

— To wspaniałe! Tak więc twierdzi pan, że jest pan w stanie przekazać temu układowi nowe instrukcje sterujące i wtedy moja natura ulegnie całkowitej zmianie albo przypomni on sobie swój pierwotny stan, zanim moi rodzice zaczęli przy nim majstrować.

— Gwarantuję — odrzekł. — Proszę posłuchać, kiedy dochodzi do zmiany natury układu, cały nasz system alarmuje nas o tym poprzez szereg symptomów, które nazywamy chorobami. A kiedy organizm wraca do stanu wyjściowego, znikają choroby.

Uśmiechnąłem się, nie wierząc mu, i pomyślałem: „Poczekaj, zaraz cię złapię”.

Od wieku dwóch lat cierpię na astmę. To bardzo nieprzyjemna sprawa. Kiedy dochodzi do ataku, oddycha się jak człowiek wiszący na szubienicy. Ledwie można złapać powietrze. Nie można się położyć. Nie można się poruszyć. Siedzi się, skupiając wszystkie siły na oddychaniu. To jest potwornie męczące. Nie można myśleć. W mózgu tkwi tylko jedna myśl: przetrwać. Nic więcej. I oto w sytuacji, gdy żaden lekarz nie potrafi nic na to poradzić, ten człowiek twierdzi, że jest w stanie to usunąć, że to zniknie.

— Tak, gwarantuję to — powiada.

— Dobrze, spróbujmy. To jest program radiowy i słucha nas wielu ludzi. Może spróbowałby pan na mnie? Jeśli zostanę wyleczony, wszyscy będą o tym wiedzieli, a pan zdobędzie wielu zwolenników — odparłem.

Stwierdził, że po raz pierwszy opowiada w radiu o swoich zdolnościach. No i dostałem trochę białych pigułek. Przyjmowałem jedną dziennie przez 28 dni. Było to dwa lata temu i od tamtej chwili nie miałem ani jednego ataku. Biegam po schodach i jeżdżę rowerem szybciej niż inni. Co więcej, muszę stwierdzić, że zmienił się również mój charakter.

Dwa lata później jego telefon wciąż dzwoni bez przerwy. Teraz chcę dowiedzieć się, w jaki sposób rozwinął w sobie tę niesamowitą wiedzę, zwłaszcza że nie jest lekarzem. Nazywa się Alfons Ven. Mieszka na odludziu w belgijskich Ardenach, ale w tej chwili siedzi obok mnie.

Willem de Ridder, 1996, www.willemderitter.com

 

Willem de Ridder: Witam pana.

Alfons Ven: Miło mi pana widzieć.

WdR: Odkąd opowiedziałem panu o tym niesamowitym cudzie, dowiedziałem się, że kontaktuje się z panem wielu ludzi. Słucha ich pan, nie musi pan nawet się im przyglądać, i wysyła im pan te małe białe pastylki. To wszystko. Potem zaczyna się coś dziać. Jak się pan w to zaangażował, bo przecież początkowo był pan inżynierem?

AV: Tak. Inżynierem automatyki i sterowania. Automatyzowałem procesy w rafineriach i innych fabrykach. Konstruowałem systemy sterowania i instalowałem je. Pewnego dnia, kiedy uruchamiałem jeden z nich, poraził mnie prąd.

WdR: Poraził pana prąd?

AV: Tak, poraził mnie prąd i od tego momentu zmieniło się moje życie. Niewiele poczułem, więc wydawało mi się, że nie jest źle. Moje serce i mózg przeszyło jednak 380 woltów. Nazajutrz poczułem się trochę dziwnie. Nie potrafię dokładnie określić, co czułem, ale czułem się dziwnie. I im bardziej narastało to uczucie, tym bardziej czułem się obco. Stałem się obcy dla siebie samego. Inżynierowie nic nie wiedzą na temat psychologii lub pokrewnych dziedzin, w związku z tym nie miałem pojęcia, co się dzieje. Wiedziałem tylko, że nie funkcjonuję jak poprzednio. Aby prowadzić rozruch fabryki, trzeba być w doskonałej kondycji. To ciężka praca. To oznacza wspinanie się na wieże, konstruowanie, planowanie, zamawianie materiałów, instalowanie etc. Funkcjonowałem coraz gorzej i w końcu pomyślałem sobie: „Trzeba z tym skończyć”. Nie miałem już odwagi wspinać się ani prowadzić samochodu. Powiedziałem sobie: „Trzeba z tym skończyć”. Zwróciłem się do psychologa, a później do psychiatry i zanim się zorientowałem, znalazłem się w szpitalu, gdzie zaaplikowano mi zastrzyk, po którym straciłem przytomność.

WdR: Pracował pan w fabryce, ktoś przekręcił główny włącznik i poraził pana prąd. Nie zmarł pan, nie miał pan oparzeń ani...

AV: Tak właśnie było. Jako inżynier elektryk wiedziałem dokładnie, co się dzieje. Nie miałem oparzeń i pomyślałem: „Chyba nic mi nie jest” – ale zacząłem czuć się dziwnie.

WdR: Od razu?

AV: Tak, od razu. Natychmiast po wypadku poczułem się oślepiony. Później przez kilka dni przyjmowałem aspirynę i myślałem, że mi przejdzie. Potem zacząłem przyjmować leki i trafiłem w ręce psychiatry.

WdR: Poszedł pan do psychiatry, który zaaplikował panu zastrzyk.

AV: Tak. To było trzydzieści lat temu. W Belgii psychiatrzy byli w rzeczy samej neurologami. Traktowali pacjentów w sposób kliniczny. Dostałem bez ostrzeżenia zastrzyki i straciłem przytomność. Zasnąłem. Nawet mnie nie zbadali. Miałem problemy z rytmem serca, o czym też nie wiedziałem. W czasie gdy spałem, wszystko się nasiliło. Lekarz nie przyszedł, żeby mnie obejrzeć i zapytać: „Jak się pan czuje?” W momencie gdy się budziłem, dostawałem następny zastrzyk. Nie mogłem się bronić. Nie mogłem nawet im powiedzieć: „Czuję się okropnie i pewnie umrę”. Nie mogłem zareagować. Byłem bezsilny. Lekarz nie pojawił się przy moim łóżku przez osiem dni, tak że pod koniec tygodnia byłem umierający. Wtedy, między zastrzykami, dałem znak mojej żonie, żeby mnie zabrała. Była przy mnie i powiedziałem jej, że wszystko idzie w złym kierunku, że musi zabrać mnie do domu. Lekarz powiedział jej, że nie wytrzymam nawet kilometra jazdy.

WdR: Powiedział, że pan umrze?

AV: Tak. Cały czas tłumaczyłem żonie, żeby mnie stamtąd zabrała, że jeśli już mam umrzeć, to wolę w domu, a nie w szpitalu, w którym była okropna opieka. Lekarz ciągle powtarzał: „Nie, bo on umrze” – ale ja uparcie nalegałem, żeby zabrać mnie do domu. W końcu wyszedłem i lekarz powiedział, że umrę w samochodzie w drodze do domu. Mieszkaliśmy niedaleko szpitala, a mimo to upierał się, że nie przeżyję drogi. W końcu jednak dotarliśmy do domu. Wcześniej doznałem uczucia opuszczania ciała. Widziałem siebie leżącego na łóżku. Widziałem personel kliniki i znalazłem się w białym tunelu, odczułem to, co teraz nazywa się „przeżyciem w stanie bliskim śmierci”. Oczywiście trzydzieści lat temu nikt o tym nie mówił, więc sądziłem, że tylko ja mam takie doznania. Nie wzięliśmy ze szpitala moich pigułek i kiedy znalazłem się w domu, powiedziałem sobie: „Dobrze, od tej chwili nic nie będę przyjmował”. Miałem halucynacje, urojenia itp. Byłem na wojnie, podróżowałem w kosmosie.

WdR: Znalazł się pan umierający w kosmosie, że tak powiem.

AV: To było straszne. Myślałem: „Niech już odejdę, lepiej umrzeć niż żyć, bo co to za życie”.

WdR: Poddał się pan.

AV: Tak, poddałem się. Chciałem odejść, ale potem przyszły wspomnienia. Zobaczyłem żonę i dzieci i zrozumiałem, że chcę żyć dla nich. Była to walka o życie, a ja znajdowałem się na jego krawędzi. Mogłem przeżyć lub nie. I przyszła jasność, jak to nazywam, i zrozumienie, które rozbudziło moje pragnienie życia. Powiedziałem sobie: „Chcę wydobrzeć, aby opiekować się żoną i dziećmi”. No i przeżyłem.

WdR: Nie przyjmował pan żadnych leków?

AV: Początkowo nie, ale później powiedziałem sobie: „Jeśli nic nie będę przyjmował, to z pewnością umrę i będzie po wszystkim”. Później, kiedy stopniowo zaczęło wracać zdrowie, musiałem przyjmować leki z powodu omamów i halucynacji. Musiałem wrócić na ziemię. Nasz rodzinny lekarz, który był również naszym przyjacielem, zaczął bardzo ostrożnie leczyć mnie dużymi dawkami lekarstw i ostatecznie mnie uratował. Wiele lat później powiedział mi, że kiedy zaczął mnie leczyć, był pewien, że umrę, więc kierując się zawodową etyką robił, co było możliwe. W każdym bądź razie udało się. Ocaleliśmy. Oczywiście, to zmieniło całe moje życie. Okazało się, że nie mam pracy i nie mogę pracować. Niewiele wiedziałem o swoim istnieniu. Wyłoniła się ze mnie obcość. Czułem się obcy dla siebie samego. Niemal całkowicie straciłem osobowość.

WdR: Czuł się pan jak roślina.

AV: Niemal, prawie, niezupełnie, ale prawie. No i oczywiście wszystkie leki, jakie we mnie wpompowali, zrobiły ze mnie coś w rodzaju żywego trupa.

WdR: Istniał pan i jednocześnie nie istniał.

AV: Tak. Trwało to przez wiele lat, zastrzyki, życie i nie życie, narastanie strachu, pojawianie się obrazów itd.

Script logo
Do góry