Cudowna kuracja na malarię i inne choroby

Artykuł po raz pierwszy w języku polskim ukazał się w dwumiesięczniku Nexus w numerze 60 (4/2008)
Tytuł oryginalny: „A Miracle Treatment for Malaria and Other Diseases”, Nexus (wydanie angielskie), vol. 15, nr 2

Jim V. Humble

 

Jest to opowieść o odkryciu i opracowaniu przypuszczalnie najbardziej zdumiewającego wzmacniacza układu immunologicznego, jaki dotąd odkryto. W mojej książce Breakthrough: The Miracle Mineral Supplement of the 21st Century (Przełom – Cudowny Suplement Mineralny XXI wieku) (część 1 jest dostępna bezpłatnie pod adresem www.miraclemineral.org) podaję, jak samodzielnie przygotować ten suplement z łatwo dostępnych składników. Bardzo możliwe, że w ten sposób ocali się komuś lub sobie samemu życie.

Cudowny Suplement Mineralny (Miracle Mineral Supplement; w skrócie MMS) wzmacnia system immunologiczny i nie jest przeznaczony do leczenia określonej choroby – wzmacnia go do poziomu, który pozwala mu pokonywanie wielu chorób, często w czasie krótszym niż 24 godziny. I tak na przykład malaria, jeden z dzisiejszych głównych zabójców ludzi, jest pokonywana z pomocą tego suplementu zwykle w ciągu zaledwie czterech godzin. Sprawdzono to w klinicznych próbach przeprowadzonych w Malawi we wschodniej Afryce, w których za każdym razem udawało się zabić pasożyty malarii bytujące w organizmie człowieka. Już ponad 75 000 ofiar tej choroby przyjęło ten suplement, co pozwoliło im wrócić do pracy i prowadzić normalne produktywne życie. Po przyjęciu tego suplementu ludzie cierpiący na AIDS często w ciągu trzech dni pozbywają się tej choroby, zaś inne choroby i dolegliwości po prostu znikają.

 

Początek podróży

W drugim końcu domu rozległ się dzwonek telefonu. Dom był długi i wąski i gęsto zastawiony meblami, które należało ominąć. Potem trzeba było jeszcze przejść przez korytarz. Mimo tych przeszkód zdążyłem jednak go odebrać. Z Chicago dzwonił mój stary przyjaciel Bill Denicolo. W trakcie rozmowy zapytał: „Jim, czy masz jakieś pojęcie o poszukiwaniu złota?” Nigdy nie byłem zbyt skromny, więc powiedziałem mu prawdę – moją prawdę. „Tak” – odrzekłem – „jestem jednym z najlepszych poszukiwaczy, jeśli w ogóle nie najlepszy”. To mu wystarczyło. Był przyjacielem i wiedział o mojej pracy w górnictwie, więc mi uwierzył. „Pracuję w ekipie, która chce wydobywać złoto w południowoamerykańskiej dżungli. Potrzebujemy twojej pomocy. Płacimy obowiązującą obecnie stawkę, a oprócz tego dostaniesz udział w zyskach”.

Zgodziłem się na wyjazd mniej więcej za miesiąc. Chcieli wykorzystać moją metodę odzyskiwania złota. Wymagało to wcześniejszego wysłania sprzętu. Przygotowanie go i mnie samego do wyprawy do dżungli zajęło mi prawie miesiąc. Najważniejszą rzeczą, jaką zabrałem ze sobą, która jest kluczowa w całej tej historii, było kilka butelek stabilizowanego tlenu (to nie ten cudowny roztwór, o którym wspomniałem wcześniej). Picie wody występującej w dżungli jest niebezpieczne. W Ameryce Północnej woda z szybko płynących strumieni jest zazwyczaj zdatna do picia, ale w dżungli, bez względu na to, jak szybko płynie strumień, woda nie nadaje się do bezpośredniej konsumpcji.

Wielu ludzi mówiło mi, że tlen zawarty w stabilizowanym tlenie oczyszcza wodę zabijając zawarte w niej patogeny, zwłaszcza gdy pozostawi się ją jego działaniu przez noc. Kiedyś przeprowadziłem test w laboratorium. Potraktowałem zaczerpniętą ze ścieków wodę stabilizowanym tlenem i okazało się, że wszystkie znajdujące się w niej patogeny zostały zabite. Byłem więc przekonany, że będę mógł oczyszczać wodę do picia w dżungli.

Ze stabilizowanym tlenem miałem styczność już wcześniej. Jeden z moich przyjaciół, który mieszkał niedaleko Las Vegas, używał go dosyć często do leczenia swoich zwierząt. Podawał go w wodzie swoim kurom, aby utrzymać je w dobrym zdrowiu, a także swoim psom. Jednemu z nich wstrzyknął go nawet do żyły, kiedy ten zachorował... i pies wyzdrowiał w ciągu kilku godzin.

Bill Denicolo przesłał kontrakt na adres mojego domu w Las Vegas w stanie Nevada, dokąd przeniosłem się po przejściu na emeryturę po zakończeniu pracy w górnictwie złota. Kontrakt był bardzo hojny – miałem otrzymać niezłą pensję oraz 20 procent udziału w złocie, oczywiście, jeśli uda mi się znaleźć je w dżungli. Podpisałem kontrakt i odesłałem go i wkrótce otrzymałem pocztą bilet na samolot. Miałem wtedy 64 lata, ale byłem jeszcze w całkiem dobrej kondycji i nie miałem problemów z poruszaniem się po dżungli.

Celem wyprawy była Gujana, nazywana dawniej Gujaną Brytyjską, która leży na południe od Wenezueli na wschodnim wybrzeżu Ameryki Południowej. Była połowa roku 1996. Na spotkanie wyszło mi kilku miejscowych ludzi, którzy mieli uczestniczyć w wyprawie. Pojechaliśmy 48 kilometrów dalej, do Georgetown, największego miasta i stolicy Gujany. Zakwaterowano mnie w domu, w którym miałem mieszkać do momentu wyruszenia do interioru, gdzie mieliśmy prowadzić poszukiwania – największego gujańskiego lasu tropikalnego i dżungli (dżungla to wbrew powszechnemu przekonaniu nie jest sensu stricto las, ale drzewiaste zarośla rosnące w bagnistych dolinach rzek – przyp. tłum.).

W domu poznałem Mike’a, miejscowego właściciela ziemskiego, który posiadał prawa do bardzo dużego obszaru dżungli i miał być jednym ze wspólników. Innym wspólnikiem w kontrakcie, który podpisałem, był mieszkający we wschodniej części Stanów Zjednoczonych Joel Kane. Miał przybyć dwa tygodnie przed naszym wyruszeniem do dżungli. Był jeszcze jeden wspólnik, którego przybycie również miało wkrótce nastąpić, ale prawdopodobnie już po naszym wyruszeniu na wyprawę. Nazywał się Beta (jego prawdziwe nazwisko brzmiało Satkumar Hemraj, jednak wolał, aby nazywać go Beta) i był krewnym wysoko postawionego urzędnika rządowego, pierwszego ministra Mosesa Nagamotoo, który był następny w hierarchii po premierze Samie Hindsie.

Beta był nieobecny, ale ponieważ był naszym wspólnikiem, drugiego dnia pobytu zostałem zaproszony do domu pierwszego ministra na kolację. W trakcie wizyty gospodarz domu żalił się na bóle kręgosłupa, które prawie uniemożliwiały mu wykonywanie pracy w rządzie. Wyjaśniłem mu, że czasami udaje mi się naprawić czyjś kręgosłup i być może uda mi się pomóc w jego kłopotach. Po kolacji pozwolił mi nastawić swój kręgosłup, co zrobiłem bardzo delikatnie, aby, broń Boże, nie szarpnąć i nie uszkodzić go jeszcze bardziej. Po dziesięciu minutach ból w kręgosłupie naszego gospodarza zaczął ustępować, co wszystkich mocno zdziwiło. Wkrótce mógł zupełnie swobodnie chodzić po domu.

Nazajutrz zadzwonił do mnie jeden ze służących i zapytał, czy nie mógłbym nastawić kręgosłupa córce Mosesa, która również miała z nim problemy. Zgodziłem się i przysłano po mnie samochód z zaproszeniem na kolację – był to trzeci dzień mojego pobytu w Georgetown. Po kolacji nastawiłem jej kręgosłup. Miała na imię Angela. Moses miał jeszcze jedną córkę, Adilę, ale ona nie miała żadnych problemów zdrowotnych. Choć może to zabrzmieć dziwnie, Angela zaczęła wkrótce swobodnie chodzić i wyglądało na to, że jej problemy z kręgosłupem zniknęły zupełnie. Nie zawsze udawało mi się uzyskać tak spektakularne wyniki.

Byłem bardzo zadowolony, że poświęciłem kiedyś trochę czasu na naukę nastawiania kręgosłupa. Zaprzyjaźnienie się z ludźmi takimi jak Moses Nagamotoo było nie do pogardzenia. Wówczas nie zdawałem sobie sprawy, jak ważne może to się później okazać. Nie wątpię, że uchroniło mnie przed wylądowaniem w więzieniu.

Script logo
Do góry