Morska woda – bezpieczny substytut plazmy

Artykuł po raz pierwszy w języku polskim ukazał się w dwumiesięczniku Nexus w numerze 51 (1/2007)
Tytuł oryginalny: „Seawater – A Safe Blood Plasma Substitute?”, Nexus (wydanie angielskie), vol. 13, nr 6

Dianne Jacobs Thompson

 

Moje odwieczne lęki przed transfuzją krwi lub bezpośrednim wstrzyknięciem czegokolwiek do mojego nie chronionego układu krwionośnego spotęgowały się ostatnimi laty jeszcze bardziej. Nie wynika to z przesłanek religijnych, ale z powodu zawodowych zagrożeń. Jako badaczka z zakresu medycyny prześladują mnie koszmarne wizje, że coś mogłoby pójść źle, i wynika to z uzasadnionych powodów. Czuję się jak inspektor ds. mięsa, który przeszedł na wegetarianizm. Dysponuję wiedzą, która nieodwracalnie zburzyła moją dziecinną wiarę we wszystko, co jest dziełem medycyny. Nie jestem już wyznawcą „Kościoła Współczesnej Medycyny” ani nie składam dobrowolnie dziesięciny jego pseudobogom.

Specjaliści od przemysłu zdrowia (czytaj: przemysłu chorób) sprawdzają obecnie krew lepiej, wyłapując niebezpieczne partie skażone wirusem HIV i zapalenia wątroby albo innymi czynnikami chorobotwórczymi, z kolei produkty krwiopochodne wciąż nie są dostatecznie bezpieczne, nawet jeśli są przygotowywane przy zastosowaniu nowoczesnej techniki. Nie da się wysterylizować krwi lepiej niż sterylizuje się szczepionki bez zniszczenia natury tych produktów. Krew jest testowana, a jej składniki rozdzielane poprzez odwirowywanie oraz innymi metodami, aby je maksymalnie oczyścić, jednak dostawa całkowicie bezpiecznego produktu krwiopochodnego jest niemożliwa. Krew jest „żywa” – nie można jej wysterylizować ani sprawić, by była aseptyczna.

Istnieje niezliczona liczba mrożących krew w żyłach historii o transfuzjach sprzed wielu dziesięcioleci, o których rzadko się teraz słyszy. Na przykład sąsiadka z tej samej ulicy, na której mieszkam, straciła cztery lata temu męża. Miał raka, ale w czasie transfuzji krwi zarażono go wirusowym zapaleniem wątroby i w rezultacie zmarł na jej niewydolność, a nie na raka. Wielu ludzi z pewnością zna kogoś, kto ucierpiał w wyniku źle wykonanej transfuzji. Taka jest prawda i jest to jedno ze znanych niebezpieczeństw występujących w chirurgii, bez względu na to, jak jest ono małe.

 

NIEBEZPIECZEŃSTWA CZAJĄCE SIĘ W SZCZEPIONKACH

Niestety, natknęłam się na zbyt wiele historii tego rodzaju. Większość swojego dorosłego życia spędziłam, prowadząc badania i pisząc na tematy z zakresu medycyny alternatywnej. Początkowo koncentrowałam się na chorobach wirusowych i bakteryjnych oraz na problemach związanych ze szczepionkami, których część wciąż jest sporządzana z łączonych produktów krwiopochodnych i „osłabionych” wirusów szczepionkowych stworzonych przez „seryjne przepuszczenie” ich przez kultury skażonych zwierzęcych komórek. Chodzi o to, że biorą ludzkie wirusy i wkładają je między warstwy zwierzęcych komórek, co sprawia, że aby przetrwać, muszą się one do tych komórek zaadoptować. Ta „adaptacja” wymaga wymiany materiału genetycznego między wirusem i jego żywicielską komórką.

Kiedy wykorzystuje się komórki małpich nerek, zachodząca wymiana materiału genetycznego zmusza ludzkiego wirusa do stania się trochę „małpim” i, jak się uważa, niezdolnym do zainicjowania choroby w jej pełnym zakresie, co nie zawsze się sprawdza. W wyniku tego procesu rdzennie małpie wirusy stają się trochę „ludzkie”, co nadaje im większą kompatybilność z ludzkimi komórkami. Właśnie tak mogło stać się w przypadku osławionego wirusa Epsteina-Barr, który jest traktowany jako „ludzki”, mimo iż wielu naukowców uważa, że pochodzi od małp i zaczął infekować ludzi w zmutowanej formie poprzez skażone szczepionki, po czym przypisano mu zespół chronicznego zmęczenia i inne dolegliwości. To pokazuje, że bariera międzygatunkowa w przypadku ludzi i małp jest mniejsza, niż w przypadku ludzi i innych zwierząt, co sprawia, że jesteśmy mniej odporni na patogeny małp. Zagrożenie ze strony małpich wirusów jest w określonych kołach naukowych doskonale znane, ale społeczeństwo niewiele wie na ten temat.

W czasie moich badań zajmowałam się zagadnieniem wirusologii rekombinacyjnej, czyli łączeniem niepodobnych wirusów w nowe „rodzaje” – zwykle o znacznie niebezpieczniejszych cechach niż w przypadku wirusów „rodzicielskich” – przez ludzi w białych kitlach przypisujących sobie rolę Boga. Do przypadków rekombinacji może dochodzić również w szczególnych warunkach w przyrodzie, szczególnie wtedy gdy są one wspomagane przez niewłaściwie stosowaną naukę. Na przykład okazało się, że małpi wirus o nazwie SV-40 (małpi wirus 40 – czterdziesty wirus odkryty w małpich tkankach) posiada unikalne własności. Ten „nagi wirus” potrafi wniknąć do dowolnej komórki, nie bacząc na tak zwaną „barierę międzygatunkową”. Umożliwia to innym wirusom przyczepianie się do niego i wnikanie „na jego grzbiecie” do materiału genetycznego komórki, gdzie mogą przejąć kontrolę nad jej procesami i tworzyć nowe własne rekombinacje. Odkrycie tego wirusa zapoczątkowało dziedzinę wirusologii rekombinacyjnej z tragicznymi wręcz konsekwencjami. SV-40 stał się dobrze znanym, ale nie ujawnianym, skażeniem szczepionek przeciwko chorobie Heinego-Medina (polio) produkowanych na bazie kultur komórek pochodzących z małpich nerek, które w latach 1955–1963 podano 95 milionom niczego nie podejrzewających biorców.

Pierwsze oficjalne oświadczenie mówiło, że wirus SV-40 „nie ma żadnego wpływu na bezpieczeństwo lub efektywność szczepionek przeciwko polio”, ale kiedy po raz pierwszy po jego odkryciu przetestowano go na świnkach morskich, u zwierząt tych pojawiły się guzy ślinianek i objawy niewydolności układu odpornościowego. Odpowiednim organem u człowieka jest trzustka i od tego momentu liczba przypadków zabójczego raka trzustki urosła do rozmiarów epidemii. Obecnie wirusa SV-40 wiąże się z szeregiem nowotworów, w tym z ludzkimi międzybłoniakami, kostniakomięsakami, guzami mózgu, wyściółczakami oraz guzami splotu naczyniówki oka. Te same kultury małpich komórek stosowane do wytwarzania szczepionek zawierały też inne wirusy, takie jak SIV (Simian Immunodeficiency Virus – małpi wirus niedoboru odporności), który odgrywa znaczną rolę w kształtowaniu obrazu innego rekombinacyjnego wirusa znanego jako HIV.

Brak jest oficjalnie przedstawionego dowodu mówiącego, że HIV jest rezultatem naturalnie zaistniałego wydarzenia rekombinacyjnego. Jego wyrafinowanie i pewne udokumentowane zlecenia rządu na stworzenie podobnej broni biologicznej sugerują jego nienaturalność. Badania wykonane na zlecenie Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), których wyników oficjalnie nie ujawniono, wiążą afrykańską epidemię AIDS z kampanią szczepień przeciwko wietrznej ospie, polio i innym chorobom. Wysuwają też przypuszczenie, że wirusowe szczepionki „uaktywniły” uśpione wirusy, co sugeruje możliwość wystąpienia naturalnej rekombinacji... chyba że do poszczególnych szczepionek rozmyślnie dodano wirusa HIV.

Londyński Times opublikował tę historię 11 maja 1986 roku, z kolei amerykańskie media przemilczały ją. Tego rodzaju informacje rzadko są podawane mieszkańcom mojego kraju (USA). Podobnie było, kiedy wyciszono jeden z najpaskudniejszych naukowych „błędów”, do jakich kiedykolwiek doszło. Chodzi o „komórki HeLa” – kultury komórek najbardziej agresywnego raka, jakie znano – które trafiły do naukowych laboratoriów na całym świecie w celach badawczych, a następnie... przypadkowo skaziły kultury komórek wykorzystywane do produkcji szczepionek. Proszę sobie wyobrazić ludzkie wirusy hodowane w komórkach rakowych i wymieniające informacje genetyczne z nowotworowymi komórkami żywiciela przed wstrzyknięciem ich milionom niczego nie podejrzewających ofiar!

Script logo
Do góry