Musimy się teraz zatrzymać i zastanowić, co z tego wynika. Mamy tu ważny zespół, ACIP, który ma wpływ na politykę w sprawie podawanych co roku dziesiątkom milionów dzieci szczepionek. Mamy też dane pochodzące ze spotkania w sprawie tiomersalu z roku 1999 dowodzące, że potencjalna możliwość poważnego uszkodzenia mózgu jest tak poważna, iż zalecenie usunięcia tiomersalu staje się sprawą polityczną. Na dobitkę wszyscy oni są w pełni świadomi tego, że malutkie niemowlęta otrzymują dawki rtęci przekraczające granice bezpiecznego poziomu określone w zaleceniach EPA, i jednocześnie jedyne, na co ich stać, to oświadczenie, że należy starać się usunąć tiomersal „tak szybko, jak to tylko możliwe”. Czy nie obchodzą ich dziesiątki milionów niemowląt, które w dalszym ciągu będą otrzymywały szczepionkę zawierającą tiomersal?

Należy również podkreślić, że stwierdzenie „usunąć tiomersal” jest sprytną figurą słowną, ponieważ w rzeczywistości nie należy niczego usuwać. Oni jedynie planują zaprzestać dodawania go do szczepionek produkowanych w przyszłości, kiedy już zostaną zużyte istniejące zapasy w postaci milionów dawek. I, co ciekawe, rząd ich jeszcze kryje. Co jeszcze bardziej niesamowite, Amerykańska Akademia Pediatryczna i Amerykańska Akademia Praktyki Rodzinnej również wspierają tę obłąkańczą politykę. Utrzymują, że dzieci powinny nadal otrzymywać szczepionki zawierające tiomersal, aż do czasu kiedy będzie możliwe produkowanie wolnych od niego szczepionek, co zależy od woli producentów. Czyżby bali się, że w Stanach Zjednoczonych nagle wybuchnie epidemia dyfterytu lub tężca?

Najbardziej oczywistym rozwiązaniem jest stosowanie fiolek jednorazowych, które nie wymagają konserwantu1. Dlaczego więc ich nie stosujemy? Och, wzdychają, bo spowodowałoby to wzrost ceny szczepionki. Oczywiście chodzi tu tylko o wzrost, w najgorszym przypadku, o kilka dolarów na pojedynczej szczepionce, które z pewnością warto zapłacić za zdrowie umysłu dziecka i jego przyszły los. Na pokrycie tego wzrostu kosztów w przypadku najbiedniejszych mogliby wykorzystać część spośród setek milionów dolarów, które marnują co roku na promowanie szczepień, jednak to ograniczyłoby budżety kilku grubych ryb, co jest przecież niedopuszczalne!

Ujawniono, że tiomersal znajduje się we wszystkich szczepionkach przeciw gruźlicy, DPT (błonica, tężec, krztusiec) oraz żółtaczce typu B.

 

IGNORANCJA EKSPERTÓW

Kiedy już zaczęli skupiać się na konkretnym zagadnieniu, okazało się, że największym problemem konferencji jest to, iż zgromadzeni naukowcy i lekarze praktycznie nic nie wiedzą na omawiany temat.

Na stronie 15 przyznają na przykład, że jest niewiele danych farmakologicznych na temat etylortęci, czyli postaci rtęci występującej w tiomersalu. W rzeczywistości brak jest, jak twierdzą, danych w sprawie wydalania tego związku, zaś dane odnoszące się do toksyczności są bardzo skromne, niemniej stwierdzono, że tiomersal powoduje nadwrażliwość, problemy natury neurologicznej i że z łatwością przenika barierę krew-mózg oraz barierę łożyska.

Oznacza to, do czego zresztą się przyznają, że mamy do czynienia z postacią rtęci, która jest stosowana w szczepionkach od lat trzydziestych, i że nikt nie zatroszczył się nigdy o zbadanie jej wpływu na układy biologiczne, a w szczególności na mózg noworodka. Ich obroną przez cały okres tej konferencji było stwierdzenie: „Po prostu nie znamy skutków działania etylortęci”. Jako rozwiązanie zalecają oparcie się na badaniach metylortęci, których są tysiące. Głównym źródłem tej formy rtęci jest spożywanie produktów pochodzących z morza.

Rozróżnienie tych dwóch form rtęci zajmuje im, jak widać, dużo czasu, ponieważ przez kilka stron raportu utrzymują, że to metylortęć a nie etylortęć znajduje się tiomersalu. Można im to wybaczyć. Na stronie 16 dr Johnson, immunolog i pediatra z Akademii Medycznej Uniwersytetu Kolorado oraz Państwowego Żydowskiego Ośrodka Immunologii i Medycyny Dróg Oddechowych, podkreśla, że z chęcią widziałby zastosowanie szerokiego marginesu bezpieczeństwa, to znaczy trzykrotnych lub dziesięciokrotnych marginesów zabezpieczeń „ze względu na niepewność danych”. Chodzi mu o to, że tak wiele aspektów tej toksyny nie jest nam jeszcze znanych, że byłoby lepiej stosować duży margines bezpieczeństwa. Dla większości substancji FDA stosuje stukrotny margines bezpieczeństwa, dlatego że w społeczeństwie składającym się z setek milionów ludzi są grupy osób, które są bardziej wrażliwe na toksyny niż inni ludzie, na przykład osoby w podeszłym wieku, z chronicznymi schorzeniami, niedożywione, przyjmujące określone leki, z wrodzonymi wadami układu odtruwania, poza tym małe dzieci i wcześniaki – że wymienię tylko kilka z nich. W rzeczywistości wykluczyli ze swoich badań dzieci przedwcześnie urodzone i z niedowagą, ponieważ takie przypadki są trudne do badania oraz dlatego że większość problemów niedorozwoju wiązała się z rtęcią.

Na stronie 16 znajduje się również zaskakujące oświadczenie dra Johnsona, które precyzuje problem, jaki mamy z promotorami tych szczepionek: „Poza tym wydaje się, że kulturowa różnica między wakcynoterapeutami2 a specjalistami od zdrowotności środowiska polega na tym, że wielu z nas, specjalistów od szczepień, nigdy wcześniej nie zastanawiało się nad czynnikami niepewności. Mamy inklinację do relatywizowania konkretów w naszym sposobie myślenia”. Następnie dodaje: „Jednym z poważnych wydarzeń kulturowych tego spotkania... było wielokrotne podkreślenie przez dra Clarksona tego, że nie zdawaliśmy sobie sprawy z czynnika niepewności i że miał on rację”.

To doprawdy niezwykłe oświadczenie. Kim jest wakcynoterapeuta? Czy aby nim zostać, należy ukończyć odpowiednie studia? Ile trzeba odbyć lat szkolenia i stażu, aby zostać wakcynoterapeutą? Czy wymagane są jakieś egzaminy kwalifikacyjne? To bardzo głupia nazwa dla ludzi z obsesją szczepień – nie mająca nic wspólnego z badaniem ich skutków, jak się o tym przekonamy w wyniku przeglądu przebiegu całej konferencji.

Najważniejsze jest tu przyznanie przez dra Johnsona, że on i jego koledzy, wakcynoterapeuci, są tak zaślepieni swoją obsesją wymuszania szczepień, że nigdy nie przyszło im do głowy, że mogą wiązać się z nimi pewne czynniki, tak zwane „niewiadome”, które w znacznej mierze mogą wpływać na zdrowie człowieka. Co więcej, on i jego koledzy wakcynoterapeuci lubią myśleć w konkretnych kategoriach, co oznacza, że ich myślenie ma charakter bardzo ograniczony i że noszą na oczach zaślepki, które nie pozwalają im dostrzec licznych problemów występujących w przypadku dużej liczby szczepionek podawanych niemowlętom i dzieciom. Celem ich życia jest zaszczepienie tylu ludzi, ilu się tylko da, i wytworzenie jak największej liczby szczepionek.

Na stronie 17 jego „konkretne myślenie” znowu przeważa. Nawiązuje do spotkania w Bethesdzie w sprawie zagadnień dotyczących szkodliwości tiomersalu i powiada, że „brakowało danych świadczących o istnieniu problemu, były tylko teoretyczne obawy, że rozwijający się mózg niemowląt zostaje wystawiony na działanie organicznych związków rtęci”. Jak dalej dowiodę, jest to znacznie więcej niż tylko „teoretyczna obawa”. Dr Johnson kontynuuje swoją wypowiedź, stwierdzając: „Zgadzamy się, że podczas gdy brak jest dowodów na istnienie problemu, rosnąca liczba podawanych niemowlętom szczepień teoretycznie zwiększa niebezpieczeństwo związane z ryzykiem wystawienia ich na działanie rtęci”.

Doprawdy trudno uwierzyć, aby prawdziwy naukowiec nie zdawał sobie spawy z ogromu ironii tych stwierdzeń. Literatura medyczna jest bogata w materiały mówiące o szkodliwym działaniu rtęci na wiele enzymów, mitochondrialne wytwarzanie energii, funkcje synaptyczne, kurczenie dendrytów, zamykanie kanalików nerwowych oraz na temat jej toksyczności w stosunku do nerwów, a mimo to dr Johnson widzi jedynie „teoretyczne ryzyko” wynikające z ciągłego przybywania zawierających tiomersal szczepionek.

Warto również zauważyć, że ci geniusze nigdy dotąd nie zauważali tego problemu. Dopiero nacisk naukowców spoza ich grona, rodziców dzieci, które doznały urazów, oraz reprezentujących ich organizacji uwidoczniły im jego istnienie. W zasadzie zostali zmuszeni do zainteresowania się tym problemem w następstwie nacisków z zewnątrz na ich „wakcynologiczny klub”. Gdyby te zewnętrzne grupy nie zaangażowały się w tę sprawę, „wakcynolodzy” kontynuowaliby proceder wytwarzania coraz większej liczby szczepionek zawierających rtęć. Dopiero kiedy problem stał się oczywisty – to znaczy osiągnął rozmiar wręcz epidemii – oraz zainteresowały się nim środowiska prawnicze, raczyli go dostrzec. W rządowych agencjach nadzorczych jest to rzecz naturalna, czego dowodzą przykłady afer z fluorem, aspartamem (popularny słodzik), MSG (glutaminian sodu), dioksynami i pestycydami.

Warto też zauważyć, że dr Johnson przyznaje, iż największe ryzyko występuje w przypadku noworodków z niską wagą urodzeniową i wcześniaków. Jak to się w takim razie ma do stosowania tak szerokich marginesów bezpieczeństwa w odniesieniu od rtęci stosowanej w szczepionkach. Czyżby tych kilka kilogramów wagi ciała robiło tak dużą różnicę? W rzeczywistości tak właśnie jest, co oznacza, że w wielkim niebezpieczeństwie są również dzieci z normalną wagą urodzeniową, zwłaszcza tą na granicy normalnej. Oznacza to także, że dzieci, którym podawane są dawki rtęci większe od 72 mg, także należą do grupy wysokiego ryzyka, ponieważ ciężar ich ciała jest porównywalny z ciężarem dzieci o niskiej wadze urodzeniowej otrzymujących niższe dawki. Problem ten nigdy nie przyszedł do głowy tym „ekspertom od szczepień”, którzy decydują o polityce zdrowotnej w stosunku do naszych dzieci.

Script logo
Do góry